Niedługo minie rok od kiedy polskie dzieci uczą się w zdalnej szkole. Z pozoru sytuacja jest opanowana, uczniowie maja dostęp do edukacji, siedzą w domach, jest dobrze. Jednak każdy, kto w jakiś sposób jest związany ze szkolnictwem, wie że to pozorny spokój. Pod tą gładką powierzchnią kryje się efekt zdalnego nauczania – dramat tysięcy dzieci w naszym kraju.
Ich sytuacja kojarzy mi się z wakacyjnym ostrzeżeniem przed cichym utonięciem: zazwyczaj osoby, które toną nie krzyczą dramatycznie i nie wołają o pomoc. W ciszy znikają pod wodą. Nasze dzieci też znikają. We własnych pokojach, w sieci. Toną powoli i w ciszy.
Etat w sieci – efekt zdalnego nauczania
Skąd tak dramatyczne porównanie? Postaram się krótko uzasadnić.
W lutym 2020 roku średnia ilość godzin spędzanych przez dzieci i młodzież (10-18 lat) przed ekranem wynosiła 5 godzin. W maju 2020 roku było to już średnio 9 godzin, ale 32% badanych spędzało przed komputerem więcej niż 10 godzin dziennie!
(dane pochodzą z RAPORT 2020 ETAT W SIECI FEZiP)
Rozumiecie? To praktycznie cały dzień, jeśli odejmiemy czas na posiłki, toaletę i sen. Ich życie zostało ograniczone do siedzenia przed ekranem. Bez ruchu fizycznego, bez aktywności intelektualnej, bez czytania i pisania. Wszystko to w okresie intensywnego rozwoju ciała i mózgu.
Jak to wpływa na ich funkcjonowanie?
Pierwszy z brzegu przykład to odpoczynek: pod wpływem przebodźcowienia ekranami i związanej z nim dużej ilości niebieskiego światła (zaburza wydzielanie melatoniny) 51% nastolatków ma poważne problemy ze snem. Część z nich dosłownie traci przytomność o 2 w nocy przeglądając wiadomości na telefonie.
Nie potrafią już normalnie położyć się do łóżka, a ich sen jest totalnie zaburzony. I nie mówię tu o jednostkach, mówimy dzisiaj o ogromnej ilości młodych ludzi. Dochodzą do tego problemy z koncentracją, drażliwość, stany depresyjne i wiele innych trudności związanych z całodniowym siedzeniem przed komputerem oraz izolacją społeczną.
Po co chodzimy do szkoły?
Chodzenie do szkoły oznacza fizyczne przemieszczanie się z miejsca na miejsce, rozmowy i interakcję fizyczną w klasie, relacje społeczne i wiele innych rzeczy, wokół których nastolatki budują swój świat. Można wyjść z domu, spotkać się z rówieśnikami, pogadać o nauczycielach, poznać kogoś z kim będzie się chodzić, popłakać z przyjaciółką.
Przypomnijcie sobie jak to było, gdy się miało naście lat, jakie to było dla nas wtedy ważne. I wyobraźcie sobie, że z dnia na dzień ten świat się skończył. Ktoś powie zapewne: „Oj tam, oj tam. Przecież to nie koniec świata. Później nadrobią. Ludzie dorośli mają większe problemy”. Tylko tego czasu nie da się nadrobić.
11 czy 18 lat mamy w życiu tylko raz
Tylko raz jesteśmy w piątej klasie podstawówki czy drugiej klasie liceum. I tego czasu nie da się tak po prostu cofnąć do stanu przed. Oni tracą coś już nieodwracalnie.
Czy to wina nowych technologii?
Chciałabym w tym miejscu zrobić małą pauzę i mocno coś podkreślić. Nie jestem przeciwnikiem nowych technologii. Uważam, że ich rozwój może nieść wiele pozytywów, także w edukacji, którą się zajmuję zawodowo. Jeszcze przed pandemią chętnie używałam wszystkich możliwych narzędzi technologicznych do uczenia.
Rozumiem, że młode pokolenie to pokolenie nieuchronnie związane z rozwojem nowych mediów. Nie zamierzałam nigdy moich uczniów przekonywać do porzucenia Tik-Toka na rzecz trzepaka. Wiedziałam, że to ich świat, chętnie odnosiłam się do niego w czasie lekcji. Rozmawialiśmy też o tym kiedy dużo jest za dużo, mówiliśmy o zagrożeniach i o wartościowych rzeczach w internecie. Jednak teraz znaleźliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości i mamy do czynienia z inną skalą problemu.
Kilka słów o edukacji i fikcji edukacyjnej
Od marca trwa pandemia, dzieci i młodzież 10+ uczą się zdalnie. Nie zamierzam odnosić się tutaj do sytuacji epidemiologicznej i ryzyku zagrożenia chorobą, jaką z pewnością niosą ze sobą przepełnione stacjonarne szkoły.
Chciałbym jednak głośno powiedzieć, że obecna forma nauczania jest w zdecydowanej większości przypadków fikcją edukacyjną.
Do tego ta fikcja przynosi więcej szkody niż pożytku. Dzieci w polskim systemie edukacyjnym siedząc przed komputerami naprawdę niewiele się nauczyły w kontekście poznawania świata i poszerzania wartościowej wiedzy.
Co robią nasze pociechy po odpaleniu rano spotkania z nauczycielem, tzw. zdalnej lekcji? Rozmawiają ze sobą na czatach, tworzą gify i memy, grają w gry, oglądają filmiki na youtubie, siedzą w mediach społecznościowych, przeglądają strony z pornografią, itp.
Wystarczy przecież przeglądarka i cały świat rozrywki, także tej dla dorosłych, stoi przed nami otworem. Któż z nas w wieku 14 lat oparłby się tej pokusie? Kamerka jest wyłączona, lekcja nudna, w klasie ponad 30 osób, więc szansa na zapytanie przez nauczyciela niewielka. Rodzice są w pracy, praktycznie nit z nich włączył jakiegokolwiek zabezpieczenia na sprzęcie. Można działać w zasadzie bezkarnie. Marzenia wielu nastolatków spełniły się. Do czasu.
Rozmawiam dużo ostatnio z różnymi dzieciakami. Oto co słyszę:
- „Pierwsze tygodnie były fajne. Mogłem grać tak dużo jak chciałem. Teraz mam odruch wymiotny, kiedy włączam komputer. Ostatnio łączę się na lekcje z telefonu i kładę się spać”.
- „Nic mnie nie cieszy. Moje życie ogranicza się do internetu. Poza nim nie mam nic do roboty”.
- „Kiedyś spotykałam się po lekcjach ze znajomymi, chodziliśmy do galerii, do Maca. Teraz boję się komuś zaproponować spotkania na żywo, jesteśmy non stop online”.
- „Mam dość. Nie mogę trenować, nie mogę z nikim się spotkać, niczego się nie uczę”.
- „Moje życie jest straszne. Czuję się jak zombie.”
Polski system edukacji został zmiażdżony
Do tego wszystkiego dochodzi polska rzeczywistość edukacyjna, która już w wersji stacjonarnej była odklejona od dzisiejszych czasów. Obecna sytuacja to uwypukla. Jestem pełna podziwu dla tych nauczycieli, którzy szybko potrafili się przestawić na nauczanie zdalne.
Kadra w mojej szkole (niepublicznej) w ciągu miesiąca przefiltrowała wszystkie treści programowe i dostosowała dydaktykę do lekcji online. Zaliczyliśmy wiele szkoleń, wiele spotkań, wiele rozmów. Mamy malutkie klasy, osobiste relacje z każdym uczniem, a i tak byliśmy na granicy wyczerpania.
Radźcie sobie…
W dużych szkołach publicznych większość nauczycieli została pozostawiona sama sobie, musieli samotnie poradzić sobie z chorą rzeczywistością. Wielu nie wytrzymało i odeszło z zawodu. Ja się temu nie dziwię. Ci, którzy teraz uczą bywa, że przez pół godziny czytają podręcznik do kamerki. Albo przez pół lekcji rozliczają uczniów ze swoich nierealnych oczekiwań.
Walczą z niemożliwym próbując stworzyć „sprawiedliwe sprawdziany”. Łączą się 1:1, by odpytywać dzieci z materiału. Słyszałam o nauczycielu, który kazał dzieciom odpowiadać z zawiązanymi oczami, żeby nie mogły czytać podpowiedzi z internetu. Zgroza.
Dla wielu edukacja przestała istnieć
Dokładam tutaj także problem ogromnej ilości dzieci, dla których obecna sytuacja oznacza całkowite odcięcie od edukacji i systemowej pomocy państwowej. To uczniowie, którzy od roku łączą się na starym telefonie i co chwila urywa im internet.
To dzieci z wyzwaniami edukacyjnymi, opiniami i orzeczeniami poradni PP, które nie są w stanie skupić się na ekranie i uczyć się bez osobistego wsparcia nauczyciela. To młodzi ludzie z rodzin patologicznych, przemocowych.
Czy tacy, którzy mają duże rodziny i brakuje im osobnego pomieszczenia, żeby móc się skupić na tym, co ktoś próbuje im przekazać. To nie jest nisza. Jest ich naprawdę sporo.
Brakuje podstawowych działań systemowych
Fikcja edukacyjna zatem trwa i jej końca nie widać. Brakuje mnóstwa podstawowych działań: systemowej pomocy dla nauczycieli, całkowitej, a nie kosmetycznej, zmiany podstawy programowej, narzucenia zasad związanych z przebywaniem dzieci przed ekranem, szerokiego i obowiązkowego programu szkoleń dla rodziców związanych z bezpieczeństwem w internecie i wielu innych działań.
Nasze pociechy grzecznie i w swoich pokojach po cichu toną.
I żeby nie zostawić was z taką przygnębiającą refleksją na koniec kilka moich sugestii w kwestii ratunku.
Co my rodzice możemy zrobić?
- Przede wszystkim (i to jest absolutnie absolutna podstawa) musimy założyć blokady rodzicielskie na WSZYSTKICH urządzeniach, z których korzystają nasze dzieci. Nie oszukujmy się, że naszej pociechy to nie dotyczy, że jeszcze jest za mała, że to mało prawdopodobne. Można śmiało założyć, że jest dokładnie odwrotnie. Poradnie psychologiczne pękają w szwach nie mogąc obsłużyć wszystkich dzieci, których rodzicom „się wydawało”.Seksuolodzy już rok temu alarmowali, że mają przypadki uzależnionych od pornografii 12-latków. Teraz będzie tylko gorzej.
- Druga fundamentalna rzecz – zakaz lub maksymalne ograniczenie ekranów poza lekcjami. Żadnych smartfonów w zamkniętym pokoju. Żadnego siedzenia po lekcjach przed komputerem. My pozwalamy naszemu 7-klasiście na oglądanie wieczorem odcinka serialu z projektora. Nic więcej.
- Trzecia kwestia – każda przerwa w lekcjach to absolutnie czas na wstanie od komputera. Szymek każdą dłuższą przerwę spędza na spacerach z psem, krótszą – na aktywnościach w domu. Mąż ma biuro w domu, więc może na bieżąco przypominać o wyjściach.Ale jeśli oboje pracujecie poza domem, to można spróbować tak to wymyślić, żeby później dało się sprawdzić co i kiedy robił i ile czasu spędził przy kompie. Staramy się to kontrolować nie dlatego, że mamy zamiłowanie do pruskiej dyscypliny (absolutnie nic z tych rzeczy), ale sytuacja jest naprawdę poważna, a konsekwencje mogą być nieodwracalne.
- Czwarta – zorganizujcie zajęcia ruchowe po lekcjach. Piłka nożna, basen, bieganie, cokolwiek. Nawet raz w tygodniu jest lepszy niż nic. Ćwiczenia w domy, czy długie spacery. Szczęśliwi ci, którzy mają psa – pies to nie tylko pretekst do spaceru, ale i obowiązek, który ciężko zignorować.
- Piąta – zorganizujcie kontakt z rówieśnikami. W niewielkich grupach, w parach, cokolwiek. Ale wyjdźcie z inicjatywą i (zachowując zdrowy rozsądek, a nie że od razu libacja na Krupówkach) zadbajcie żeby dzieciaki mogły pobyć ze sobą na żywo.
- I ostatnia, lecz najważniejsza – rozmawiajcie, rozmawiajcie i jeszcze raz rozmawiajcie. Nie oceniajcie, nie krytykujcie, wysłuchajcie. Jesteście ważniejsi niż rówieśnicy, okażcie im zrozumienie i wsparcie. Usłyszcie co przeżywają. I przytulajcie, dotykajcie, pogłaszczcie po plecach. Nawet tych dużych, wyższych od was.
Oni są teraz bardzo samotni. Bądźmy przy nich blisko i wyciągnijmy do nich rękę. Uratujmy przed utonięciem.
pozdrawiam
dr Karolina Mazurek
Dyrektorka Chrześcijańskich Szkół im. Króla Dawida